Delegacja z Polski


W miniony weekend… albo któryś tam weekend z przeszłości, bo nie wiem kiedy ten wpis opublikuję, odwiedziła Chicago delegacja z biura w Katowicach. Delegacja w składzie Wojtek P i Bartek K. Tak naprawdę przyjechało więcej osób, ale nie wszyscy byli gotowi zaryzykować wycieczkę w moim towarzystwie (wiem kim jesteście i zapamiętam J).

Miałem chłopaków odebrać z terminalu 2 lotniska O’Hare. Samochód zaparkowałem w okolicach trójki, co i tak było niemałym sukcesem. Dwa razy objeżdżałem lotnisko żeby znaleźć odpowiedni zjazd na parking. Nie udało się i za trzecim podejściem szukałem już dowolnego parkingu, nie zwracając uwagi na numery terminali. Gdy wreszcie trafiłem na dwójkę, okazało się, że chociaż tam właśnie wylądują, to i tak bagaże dobiera się na jedynce. Zwiedziłem więc tego wieczora większość lotniska. Został mi jeszcze terminal 4 i 5.

Wszyscy byliśmy głodni. Oni po podróży, ja jak zwykle. Jako tubylec musiałem zaproponować jakąś dobrą knajpę i jak to ja wybrałem chyba jedyne miejsce w okolicy, gdzie wieczorem nie serwowali posiłków. Jedyne co można było zamówić to przystawki. Najedliśmy się więc przystawkami.

Pierwszego dnia w planach było zwiedzanie Chicago. Mimo kilkukrotnych sugestii z mojej strony, koledzy nie chcieli odwiedzić biura. Jedynego miejsca, w jakie trafiam bez gps’a i parkuję bez ryzyka mandatu. Pojechaliśmy do downtown. Samochód został na parkingu przy plaży. Centrum zwiedzaliśmy piechotą. Może i sporo chodzenia, ale myślę, że zniwelowałem w ten sposób ryzyko przygód i dodatkowych kłopotów (moje prawo jazdy jest nieważne, samochód ma lewe ubezpieczenie i nie kupiłem naklejki uprawniającej do parkowania w Chicago. Nie mam przeglądu, a oxygen sensor zgłasza błąd więc pewnie z katalizatorem nie najlepiej). Z tym ubezpieczeniem to w ogóle śmieszna sprawa. Bez problemu nie mając prawa jazdy mogę kupić auto. Nawet je zarejestrować, ale żadna poważna firma typu Allstate, State Farm czy Geico mi go nie ubezpieczy.  

Wracając do zwiedzania to udało się zobaczyć chyba wszystkie najważniejsze miejsca. Była plaża (którą do tej pory wożę w samochodzie chyba na pamiątkę), Navy Pier (tego dnia jakieś opuszczone), fontanna (z której wypompowano wodę), Sears Tower (przywitało nas sporymi kolejkami) i fasolka (to nie mogło nie wyjść. Fasolka stała jak zawsze).



Z okazji naszego przybycia z fontanny wypompowano wodę. Przynajmniej na zdjęciu uratowałem sytuację korzystając z najnowocześniejszych narzędzi graficznych i mojego sporego doświadczenia IT.








Z Searsa najbardziej zapamiętam kolejki. Prawie godzina czekania na wejście, drugie tyle już na górze. 60 sekund na tarasie widokowym i kolejka do wyjścia.


Plaża... każdy zabrał jej trochę ze sobą do samochodu

Drugiego dnia Milwaukee i muzeum Harley’a Davidsona. Podczas zwiedzania nikomu nie stała się krzywda, nie dostałem mandatu (chyba, że jeszcze coś przyjdzie pocztą) i nie mieliśmy zatargu z policją. Jakoś tak dziwnie jak na wyjazdy w moim towarzystwie.


Przed odlotem Bartek zrobił jeszcze małe zakupy. Podsuwając mi przy okazji pomysł na biznes. Może też zostanę kiedyś przemytnikiem jak koledzy. Pomysł na ominięcie cła wypalił. Jeden wiózł elektronikę, drugi pudełko. Z drugiej strony w razie wpadki Bartek z elektroniki by się wytłumaczył. Chciałbym za to zobaczyć jak Wojtek tłumaczy celnikowi po co mu puste pudełka :-)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wymiana żarówki Jeep Grand Cherokee WK2 - instrukcja prawdziwa

Przylot