W poszukiwaniu samochodu część II
Wreszcie
znalazłem to czego szukałem. Nie było ani łatwo ani blisko. Samochód
wypatrzyłem w Peorii. Trzy godziny drogi od Chicago.
Zdążyłem już
trochę tych aut pooglądać. Bazując na doświadczeniu, wiedziałem czego się
spodziewać. Auto wydawało się na tyle godne uwagi, że warto było pokonać tą
trasę i to już z pieniędzmi w kieszeni.
Pożyczyłem
samochód od koleżanki i poprosiłem kolegę z pracy żeby mi towarzyszył, na
wypadek, gdyby moje przypuszczenia się potwierdziły i trzeba było wracać na dwa
samochody.
Dzień zacząłem od
wizyty w banku. Tam kolejny raz przekonałem się, że USA o kraj dla ludzi
zmotoryzowanych. Bank otwierany jest od 8, ale o 8 czynne jest tylko okienko
drive thru (obsłużą Cię jak podjedziesz samochodem… coś jak w Polsce w Mc
Donaldzie). Nie udało mi się zmylić pani kasjerki. Jej czujne oko dostrzegło
brak samochodu i nie chciała nawet ze mną rozmawiać. Z bankomatami drive thru
już łatwiej się dogadać, ale te z kolei wypłacają tylko dwudziestkami. Nie było
wyjścia. Musiałem czekać jeszcze 30 minut na otwarcie całego oddziału.
Później już z
górki. Droga minęła szybko i bez przygód. Samochód nie był aż tak idealny jak
by to wynikało z opisu i zdjęć w ogłoszeniu, ale jednocześnie nie było na tyle
źle żeby z kupna zrezygnować. Przynajmniej były powody żeby zejść z ceny do
poziomu kwoty, którą miałem w kieszeni. Sprawdziłem jeszcze tylko raport Carfax
(na podstawie VIN, za 40$ dostajesz online raport historii pojazdu). Tu również
wszystko ok. Żadnych wypadków, stłuczek, dzwonów, powodzi i tym podobnych
przygód.
Wykładam kasę, a
gość zaczyna mnie przepraszać, tłumacząc że nie może mi sprzedać tego auta bo
nie jest spłacone. W pierwszym momencie myślałem, że mój angielski jest na tyle
zły, że go nie rozumiem. Niestety był jeszcze kolega, który zrozumiał podobnie.
Auto niespłacone i akt własności znajduje się w banku. Byłem tak zaskoczony, że
aż zapomniałem się zdenerwować. Facet wiedział, że jadę z Chicago. Przy nim
płaciłem za raport Carfax i dopiero teraz mówi mi, że auta sprzedać nie może.
Na szczęście
została mu tylko jedna rata. Zobowiązał się opłacić ją w poniedziałek i kilka
dni później jechałem do Peorii ponownie. Tym razem skorzystałem z busa „Peoria
Charter”. Nie musiałem fatygować kolegi i miałem pewność, że wrócę już Jeepem.
Pewność tym większą, że autokar powrotny jechał dopiero następnego dnia.
Jeep stoi już u
mnie w garażu.
Niestety jeszcze
kilka niemiłych niespodzianek musiało mnie spotkać.
Pierwsza to ta
cała elektronika, która bardziej przeszkadza i rozprasza niż pomaga. Pewnie
szybko też zacznie się psuć. Chyba nie wrócą już czasy, kiedy samochód miał
silnik, koła, trochę blachy, a w czasie jazdy można było skupić się na drodze
zamiast obsłudze tego całego elektronicznego badziewia. Kiedyś, gdy zaparowała
szyba wystarczyło przekręcić gałkę żeby odpowiednio skierować nawiew. Teraz
muszę wyjść z trybu nawigacji, przejść w tryb nawiewów, wybrać które nawiewy
mają być otwarte i dobrać moc. Wszystko na gównianym dotykowym wyświetlaczu.
Przed oczami mam kolejny wyświetlacz. Ten z kolei sygnalizuje w bardzo
upierdliwy sposób jak tylko przekraczam prędkość. Czyli prawie cały czas.
Zaraz po kupnie
wracałem bez rejestracji. Tutaj tablice rejestracyjne przypisane są do
właściciela, więc po sprzedaży, poprzedni właściciel bierze je ze sobą.
Kupujący może przyjechać z tablicami tymczasowymi, albo opcja którą ja
preferuję, wrócić bez tablic. Jadąc bez tablic ograniczenia prędkości nie
obowiązują aż tak bardzo, a płatne autostrady nagle stają się darmowe. Tak
było, gdy kupowałem Dodga. Tutaj dowiedziałem się, że mam wbudowany modem. Auto
w każdej chwili można zidentyfikować i podać jego położenie. Jeśli rzeczywiście
mnie podpier… to będzie pierwszy system, który usunę, bo z konfidentem jeździł
nie będę.
Kolejna przykra
niespodzianka spotkała mnie podczas tankowania. Mazda koleżanki spaliła, jadąc
w obie strony około 30$. Jeep, na połowę
tej trasy potrzebował ponad 70$. Nie chcę nawet liczyć jego średniego spalania.
Wolę nie wiedzieć żeby nie odbierać sobie przyjemności. Niby jest jakiś tryb „econo”,
ale nie miałem jeszcze okazji z niego skorzystać. Współlokator wyliczył, że do
pracy bardziej opłaca mi się jeździć Uberem. Wyszło mu 4$ na korzyść Ubera:-/
Nie wierzę tym jego wyliczeniom, ale swoich nie mam zamiaru robić.
No i ostatnia
przykra niespodzianka. Rejestracja i opłacenie podatku. Jeśli ktoś narzeka na
podatki i opłaty w Polsce to poskarżę się, że tu urzędnicy zabrali mi prawie
1300$ z czego 300$ to sama rejestracja. Przede mną jeszcze przegląd, city
sticker (taka naklejka na rejestrację), iPass (do jazdy po autostradach) i
mechanik, bo parę rzeczy trzeba zrobić i zmienić żebym mógł w pełni cieszyć się
jazdą.
Dobrze, że
wypłata przyszła wcześniej niż się spodziewałem, a do biura przyjęliśmy nowego
kolegę który przyniósł jabłka i pizzę więc długo nie głodowałem.
Chciałem pochwalić za efekty dźwiękowe podczas nagrania auta, podkręcają mroczny klimat otoczenia, jak w dobrym thrillerze do końca nie wiedziałem co się może wydarzyć :)
OdpowiedzUsuń