Floryda

Mógłbym tutaj opisywać piękne plaże Clearwater, pogodę, wrzucać zdjęcia z palmami, ale takich relacji jest pełno, więc będzie inaczej, po mojemu.

Jak zwykle pakowałem się w ostatniej chwili. Pranie jeszcze mokre wcisnąłem do walizki, wilgotne spodnie na dupę. Miały wysnchąć w drodze. Wyschnęły na lotnisku obnażając po raz kolejny praniowy brak doświadczenia.
Teraz już wiem, że proszek dobrze działa tylko z gorącą wodą.

W Tampie wylądowałem koło północy. Na lotnisku wynająłem samochód i ruszyłem w kierunku Orlando. Ostatni raz byłem tam około 15 lat temu. Chciałem zobaczyć jak wiele się zmieniło. Nie zmieniło się prawie nic. Te same ulice, te same sklepy z pamiątkami, tylko bardziej nadgryzione zębem czasu. Miejsca, które miałem w pamięci jako jaskrawo kolorowe teraz już nieco wyblakły. Tak jakby przez te 15 lat nie przeprowadzono żadnego remontu... nigdzie.

Pamiętam ten sklep, kiedy rysunki jeszcze były jeszcze kolorowe

W tych pawilonach miesciło sie biuro jednej z moich pierwszych prac.
To była najgorsza praca jaką kiedykolwiek miałem.
Teraz już nic tam nie ma,a puste biura popadają w ruinę.
I dobrze



Basen, z którego zdarzało mi się korzystać. Woda chyba od tych piętnastu lat nie została zmieniona. Jej kolor pamiętam trochę inaczej.


Myjnia samochodowa.
Wiaderko z wodą we własnym zakresie.
Zaskoczyło mnie jak dobrze znałem miasto, a przynajmniej miejsca, po których kiedyś się poruszałem. Mimo upływu lat bez problemu trafiałem do hotelu, gdzie kiedyś mieszakłem, znalazłem miejsca gdzie pracowałem, a było ich kilka. Kiedyś nie było nawigacji, a ja nie miałem samochodu. Jeździłem autobusem, chodziłem piechotą, a nawet przemieszczałem się na rolkach. Mapę trzeba było mieć w głowie. Teraz wsiadam w samochód, włączam gps i nie zastanawiam się gdzie jadę.
 Na Orlando przeznaczyłem jeden dzień. Pierwszy nocleg w trasie, drugi już w zarezerwowanym hotelu w Clearwater. Hotel oczywiście najtańszy i chyba najgorszy jaki jest na wybrzeżu.
Że będzie ciekawie wiedziałem już wjeżdżając na praking. Moja Corolla z wypożyczalni wyglądała tam jak luksusowe auto. 

Na recepcji przywitał mnie miły hinduso - murzyn. Jeszcze był miły. Niestety nasze relacje wkrótce miały się pogorszyć. Dostałem klucze i krótką instrukcję jak znaleźć odpowiedni pokój. Znalazłem i zanim jeszcze otworzyłem drzwi zauważyłem, że przydzielono mi pokój dla palących, chociaż wyrażnie zaznaczyłem podczas rezerwacji, że nie palę. W środku śmierdziało jakby stado murzynów skończyło właśnie hookah party. Wróciłem z reklamacją. Było już trochę mniej miło. Hinduso-murzyn zaprosił mnie do restauracji, gdzie miałem poczekać na przygotowanie innego pokoju.
Wrócił zadowolony po kilkunastu minutach żeby zaprowadzić mnie do "nowego" miejsca. 
Gdy stanęliśmy przed tymi samymi drzwiami, a on pokazał mi przyklejony na szybko znaczek z przekreślonym papierosem, pomyślałem że żartuje. Gdy otworzył drzwi i oprócz smrodu tytoniu uderzył mnie smród czegoś chemicznego, co miało poprzedni smród zamaskować. Wtedy już wiedziałem, że to nie żarty. 

Coś mi mówi, że te dziwne ślady świadczą o tym, że pokój już nie raz zmieniał się w wersję dla palących i odwrotnie, w zależności od potrzeb klientów.
Moje pokłady cierpliwości, spokoju i opanowania zaczynały się wyczerpywać. W bardziej dosadny sposób wytłumaczyłem jak bardzo nie palę i jak bardzo pokój dla niepalących jest mi potrzebny. Przez chwilę nawet myślałem, że się udało. Zaprowadzono mnie przed inne drzwi. Całą drogę mój ciemny, kłamliwy przewodnik narzekał, że już nie mają wolnych miejsc i musi dać mi apartament dwuosobowy. 
Niestety po otwarciu drzwi, znowu poczułem smród tytoniu połaczonego z chemicznym czymś. Wolałbym już nawet sam tytoń. To chemiczne gówno było jeszcze gorsze. Postanowiłem jednak odpuścić. Bylem zmęczony. Nie wyspałem się w Corolli i marzyłem o łóżku.

Ciężko było zasnąć w tym smrodzie. Wywietrzyć się nie dało (okna nieotwieralne, a spać z otwartymi drzwiami trochę niebezpiecznie). Klimatyzacja tak brudna, że strach włączać.
Zacząłem szukać źródła chemicznego smrodu. Dość szybko znalazłem kubek z filoetowym, śmierdzącym czymś. Fioletowe gówno odrazu wylądowało w zlewie, a ja niesiony emocjami na recepcji. Tam dowiedziałem się, że wylewając zawartość kubka postąpiłem "bardzo źle", ponieważ była toksyczna. Zbyt toksyczna, żeby tak sobie poprostu wylać, ale wdychanie oparów to już ok, całkiem zdrowe.

Wreszcie zasnąłem, a rano obejrzałem pokój dokładniej i zwiedziłem hotel.
Moja namiastka luksusu. Balkon z widokiem na śmietnik.

Dla przeciętnego człowieka to zwykła ściana. Moje wprawne oko widzi tutaj zamaskowane drzwi...

Często widywałem takie zawieszki, gdzie jedna strona informuje, że nie chcemy sprzątania, a druga, że prosimy o serwis. Tutaj jakkolwiek nie wywiesimy, sprzątania nie będzie. Chociaż biorąc pod uwagę tą ich śmierdząco trującą chemię to może lepiej.

Na specjalną uwagę zasługuje łazienka, a właściwie mini spa. Sufit, niczym w grocie solnej pokryty mineralnymi naciekami, które wpadając do wanny wzbogacają wodę w cenne pierwiastki.

Trzy kurki, z których żaden nie działał do końca prawidłowo. Prawy i lewy to standardowo zimna/ciepła woda. Środkowy sprawiał, że trochę wody leciało też z prysznica. Na stałe zatkana wanna to chyba patent, żeby kąpiel nie trwała zbyt długo. 


Kolejna niespodzianka czekała mnie ostatniego dnia. Spakowany siedziałem już w samochodzie i nagle przypominam sobie, że ładowarka do telefonu została w pokoju. Drzwi już zamknięte, klucz nie działa (przestaje działać automatycznie po upływie doby hotelowej). Czekała mnie ostatnia wizyta na recepcji. Z recepcjonistą już miałem kosę, więc spodziewałem się, niemiłej rozmowy. I tu kolejne zaskoczenie. Jak tylko ten pacan usłyszał, że potrzebuję dostać się do pokoju, odrazu na jego twarzy zagościł uśmiech. Oświadczył, że jeśli chcę, żeby mój klucz znowu zadziałał, muszę wykupić kolejną dobę hotelową. Ja również byłem miły, zresztą zawsze jestem. Podziękowałem za informację i wyszedłem.
Drzwi ustąpiły zaskakująco łatwo. Tylko zamknąć się już później nie chciały. Ładowarkę odzyskałem. Po kilku dniach przyszedł mail o przepadku kaucji, ale że wynosiła ona tyle co doba hotelowa to wyszedłem na zero.

Poniżej jeszcze kilka zdjęć i filmików, żebyście nie myśleli, że przez cały pobyt pławiłem się tylko w hotelowych luksusach ;-)


To, co wygląda jak domki letniskowe, to prawdziwe, całoroczne i pełnowymiarowe domy Florydzian








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wymiana żarówki Jeep Grand Cherokee WK2 - instrukcja prawdziwa

Przylot

Delegacja z Polski