Bartek
Na stacji CTA (takie coś pomiędzy pociągiem a metrem) spotkałem Bartka. Tego dnia widzieliśmy się w pracy, a mimo to nie poznał mnie (pewnie przez kaptur, ale przecież oboje byliśmy w kapturach, a jednak ja go rozpoznałem). Dwa razy próbowałem się przywitać. Bezskutecznie. Bartek patrzył w dal udając, że mnie nie widzi ani nie słyszy. Zacząłem myśleć, że coś z nim nie tak. Może zimno zaszkodziło (było -8 stopni), może się przepracował... Wreszcie, trochę zirytowany trzepnąłem go w ramię, chociaż "trzepnąłem" to może za dużo powiedziane. To było bardziej delikatne muśnięcie, takie koleżeńskie, tylko po to żeby zwrócić uwagę. Bartek zamiast otrząsnąć się z letargu, teatralnie upadł na ławkę, poczym szybko wstał, nie mówiąc przy tym ani słowa. Jedyne co osiągnąłem to, że przestał patrzeć w dal. Teraz przyglądał się swoim butom. W tym momencie nadjechał pociąg. Odwóciłem na chwilę głowę, i ta chwila wystarczyła żeby Bartek zniknął. Zobaczyłem go kilka metrów dalej jak biegni...